sobota, 17 sierpnia 2019

Zumba dobra na wszystko 😉

          Z aktywnością fizyczną w moim życiu różnie bywało... Biegać nie lubiłam, nie miałam właściwego wybicia, by skakać wzwyż czy w dal... Jedyne co mi wychodziło, to rzucanie wszystkim, całkiem daleko i technicznie nieźle. Niestety, nie bardzo to rzucanie mi odpowiadało.. Zdecydowanie wolałam gry zespołowe. Miałam nawet epizod w drużynie siatkarskiej, ale byłam za niska 😂😂 Do tego doszła kontuzja kolana i tak skończyła się moja sportowa kariera..
Później było tylko gorzej... Ciągle słyszałam, nie dasz rady, jesteś za gruba, zbyt wolna. Twoje kolana nie udźwigną takiego wysiłku.... I jakiejkolwiek aktywności nie zaczynałam, szybko kończyłam. Brakło mi zacięcia i motywacji... 
Przez wiele lat kładłam uszy po sobie i odpuszczałam. Wierzyłam tym wszystkim życzliwym, którzy krytykowali i pouczali z wysokości kanapy i coraz głębiej zamykalam się w swojej skorupie, przekonana, że jedyny sport, który mogę uprawiać, to szachy..
Przyszedł jednak taki dzień, że powiedziałam dość! Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze i pomyślałam, "ja nie dam rady? Ja?? To k... patrzcie!!!"
          Wystarczył impuls, by zaczęło się dziać... Zapisałam się na szkolenie Zumba Basic. Stwierdziłam, że będzie to najlepszy sposób, by się ruszyć. Zumbowa muzyka rusza bowiem najbardziej opornych i wyzwala masę endorfin. Poszło lawinowo!! Szkolenie za szkoleniem, kurs za kursem... Zumba Kids, Zumba Gold, Zumba Aqua, Piloxing SSP, Strong by Zumba, Zumba Step... Wszędzie okazywało się, że jestem najstarszą kursantką, ale z czasem przestało mi to przeszkadzać. Ba! Stało się to nawet zabawne 😂😂
           Zaczęłam pracę jako Zumba instruktor. Nie wyglądam jak modelka z okładki, jak instruktorka fitness o idealnych wymiarach, ale co z tego? Moje zajęcia nie są idealne, zdarza mi się zapomnieć choreografię, nie mam tzw. kocich ruchów, ale czy to ważne? Nie! Staram się zagrażać ludzi na zajęciach energią, staram się by byli szczęśliwi, by przez tę godzinę na treningu poczuli się fantastycznie... I chyba mi się to udaje 🤗😀
          Pamiętajcie, nie ważne by być idealnym, ważne by być szczęśliwym!!!


poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Oliwki, feta i legendy o Afrodycie..

         Cypr to wyspa, w której się zakochaliśmy, ale to już wiecie.. Zjeździliśmy północną część, więc postanowiliśmy zajrzeć na drugą stronę wyspy. Chcieliśmy sprawdzić, jak bardzo różnią się od siebie kulturowo i smakowo...
Od razu uderzyła nas niesamowita ilość turystów, która oblegała nadmorskie kurorty, zabawa, chaos i hałas... Nadmorskie miasteczka takie jak Ayia Napa, Larnaka, Limassol, Protaras, Pafos tętniły życiem od rana do nocy! Trudno się dziwić, bo południowa część Cypru ma w sobie szczególny urok. Niezwykłej tajemniczości nadaje jej fakt, że u jego wybrzeży narodziła się grecka bogini Afrodyta. Na wyspie chętnie wypoczywają hollywodzkie gwiazdy, ale odwiedzają ją także liczni zdobywcy, którzy wykorzystują jej strategiczne położenie między trzema kontynentami: Afryką, Azją i Europą.
          My postanowiliśmy zwiedzić wyspę po swojemu. Oczywiście atrakcje turystyczne opisywane w przewodnikach były ważne, przy wyborze trasy objazdu, ale ważniejsza była opinia lokalnych mieszkańców wyspy. Istotne było również to, że tym razem wyspę zwiedzaliśmy w trójkę, więc nie mogliśmy narzucić sobie zbyt forsownego planu zwiedzania.
Wypożyczyliśmy samochód, wzięliśmy mapę i ruszyliśmy wzdłuż wybrzeża...
Ayia Napa to kurort, który trzeba zobaczyć! Kiedyś była to malutka wioska rybacka, a dziś tętniący życiem fantastyczny nadmoski kurort, który zachwyca przede wszystkim rozległymi malowniczymi plażami, turkusowym morzem i przepięknymi widokami! Najbardziej popularna jest oczywiście plaża Nissi Beach, gdzie woda jest przejrzysta i ciepła...
Będąc na Cyprze Południowym nie sposób pominąć  oszałamiająceg Cape Greco, parku narodowego, który oferuje piękne szlaki przyrodnicze, cudowne widoki na morze, a także możliwość odkrywania ekscytujących morskich jaskiń. Na terenie parku znajdują ścię ścieśki dydaktyczne,którę przebiegają przez lasy jałowcowe i wzdłuż klifów morskich. Jest tam mnóstwo miejsc z punktami widokowymi na morze i skalne urwiska z jaskiniami. Znajdują się tam także idealne miejsca do nurkowania i pływania. Ciekawą atrakcją parku jest także malutki biały kościół Agioi Anargyroi, którego schody prowadzą wprost do morza. W Carpe Greco znajdziemy również Jaskinię Cyklopa, Most Miłości oraz łuk skalny Kamara tou Koraka. Jaskinie i łuki skalne najlepiej zobaczyć z poziomu morza, warto więc wykupić sobie rejs statkiem. Na pewno zrobimy tak następnym razem!
Podczas podróży zatrzymaliśmy sie w Larnace. Niewielkim miasteczku, które słynie ze słonego jeziora, nad brzegiem którego znajduje się jeden z największych meczetów na Cyprze, Świątynia Hala Sultan Tekke. W miasteczku znajduje się także zachowany w doskonały stanie fort, ustyuowany bezpośrednio przy promenadzie, a także kościół Św. Łazarza. Udało nam się tutaj spróbować regionalnych potraw w miejscowej restauracji..
Kolejnym punktem naszej wycieczki był położony pośrodku niczego Ogród Botaniczny. Wewnątrz znajdował się labirynt utworzony z krzewów, niesamowita atrakcja, nie tylko dla dzieciaków, a także ogród z przeróżnymi gatunkami ziół.. W miejscowym sklepiku można było kupić kremy, dżemy, miody i inne specjały, wytwarzane z lokalnych upraw.
Późnym popołudniem dotarliśmy do Skały Afrodyty, zachwycającej formacji skalnej wyrastającej wprost ze spienionych fal Morza Śródziemnego. Wg legendy jest ona miejscem narodzin Afrodyty- greckiej bogini piękności, miłości i płodności. Gdy wynurzyła się z fal i zeszła na ląd wszystko, czego dotknęła swoimi stopami zamieniło się w kwiaty. W pobliżu Skały Afrodyty znajduje się grota, w której bogini zażywała odświeżających kąpieli, a w miejscowości Kouklia sanktuarium jej poświecone. Jej imię nosi nie tylko skała czy pobliska plaża, ale również łodzie, hotele czy restauracje, a Cypr często bywa nazywany Wyspą Miłości.  Miejscowi polecają zabrac z plaży kamień w kształcie serca, by zapewnić sobie miłość ukochanej osoby. Z kolei by zapewnić sobie młodzieńczy wygląd polecają, by wykąpać się w nago morzu przy zachodzie słońca. Zatrzymaliśmy się niedaleko, by podziwiać cudowny zachód słońca.
          Wakacje na Cyprze wybierał Bartosz, więc cały wyjazd był podporządkowany jemu.. Większość dnia spędzaliśmy więc w wodzie, korzystając z promieni cypryjskiego słońca, a wieczorami spacerowaliśmy uliczkami miasteczka, odwiedzaliśmy okoliczne stragany i próbowaliśmy lokalnych wyrobów. To był nasz czas... Czas, który upłynał oczywiście zbyt szybko.
Nie odwiedziliśmy Gór Troodos, ani greckiej części Nikozji czy Pafos, więc na pewno jeszcze tutaj wrócimy!







niedziela, 11 sierpnia 2019

Cypryjskie zachody słońca...

          W Cyprze Północnym zakochaliśmy się kilka lat temu... To wyjątkowe miejsce, choć często pomijane przez turystów. Dlatego? Przez skomplikowaną historię... W 1974r. Turcy dokonali inwazji na Cypr, w wyniku której zdajęli północną część wyspy. Na zajętym terytorium utworzono państwo, które zostało umownie nazwane Cyprem Północnym. Paradoks jednak polega na tym, że istnienia tego państwa na świecie nie uznaje nikt, prócz Turcji.
Cypr właściwy, czyli Południowy od Cypru Północnego oddziela tak zwana zielona linia, kontrolowana bezustannie przez wojska ONZ. W 2003r. zielona linia została częściowo otwarta, dzięki czemu turyści mogą podróżować pomiędzy obiema częściami wyspy.
          Na Cyprze Północnym urzekła nas przede wszystkim przyroda, piękna, niepowtarzalna, dzika..., ale nie sposób pominąć efektownych budowli, zamków, zabytków i miast.
Zachwyca przede wszystkim Famagusta, dawniej główny kurort wyspy. Warto zobaczyć starówkę z przerobionym na meczet kościółem, czy wspiąć się na mury obronne. Można również zajrzeć do opuszczonej dzielnicy Waroisa. Na nas ogromne wrażenia zrobiły ruiny starożytnego miasta w Salamis. Warto zajrzeć też do Kyrenii, by pospacerować wzdłuż nabrzeża, gdzie znajduje się piękny port, a także usytuowany tuż obok zamek.
          Nieopodal Kyrenii znajduje zamek św. Hilariona. Zabytek absolutnie fantastyczny! Warto znaleźć chwilę, by wspiąć się na górę i zobaczyć nie tylko zamek wewnątrz, ale również cudowny widok na wyspę. Wchodząc na górę dobrze mieć wygodne buty i zachować ostrożność, można tam bowiem natknąć się na żmije, które uwielbiają wylegiwać się na rozgrzanych słońcem kamieniach!
Odwiedziliśmy także zamek Kantara, zamek Buffavento, a także Opactwo Bellapais. Każdy z tych zabytków miał swoją niezwykle interesującą historię i każdy urzekał na swój sposób...
          Podczas naszej podróży zawitaliśmy również do stolicy. Stolicy, która jest podzielona linią graniczną. Część turecka Nikozji jest niezwykle różnobarwnym chaosem, z ogromną ilością bazarów, na których można kupić absolutnie wszystko. Największą atrakcją tej części stolicy są meczety, z najsłynniejszym Meczetem Selimiye na czele..., ale również muzea, czy Mur Wenecki.
          Podczas podróży po Cyprze Północnym absolutnym nr 1 dla nas okazał się Półwysep Karpacz. Miejsce uznane za najpiękniejszy rejon całej wyspy, dzikie, dziewicze i... pełne osłów 😀 Można znaleźć tutaj miejsca z przepyszną lokalną kuchnią, gdzie za niewielką kwotę można skosztować lokalnych specjałów.
Golden Beach to przecudna piaszczysta plaża, na której można znaleźć ciszę i spokój... Plaża, na którą raz dziennie przyjeżdża autokar z turystami, którzy mają godzinę, by zrobić zdjęcia i wykąpać się, a potem przez cały dzień nie widać na niej nikogo, prócz krabów czy żółwi.. Zachody słońca są tutaj absolutnie niezwykłe!!!
Bajka...
          Jeśli zastanawiacie się, czy warto, odpowiadam z pełnym przekonamiem, że tak!! Warto wynająć samochód ( Uwaga, ruch lewostronny!! ) i poznawać wyspę na własną rękę.










piątek, 9 sierpnia 2019

Prawda czasem boli...

          Długo mnie tu nie było... Hmm, wcale nie dlatego, że nie było o czym pisać. O nie, przeciwnie, działo się bardzo dużo i szybko!! Potrzebowałam jednak oddechu od życia, by na chłodno przemyśleć kilka spraw. Obawiałam się bowiem mojego ostrego języka, a także tego, że w emocjach mój język traci połączenie z mózgiem i słowa wydobywają się szybciej niż myśli 😂😂😂 Jak to mówią, zemsta na chłodno smakuje lepiej, więc postanowiłam poczekać 😉

          Wychodzę z założenia, że w życiu wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, że wszystko to, co nas spotyka, jest lekcją... Nie zawsze miłą i przyjemną.. Tylko od nas zależy, czy z tej lekcji wyciągniemy wnioski. 😉

Przekonałam się, że nie wszyscy są otwarci na krytykę, nie wszyscy akceptują uwagi, nie każdemu podoba się, że mówimy prawdę... Uważam, że konstruktywna krytyka jest potrzebna i pomaga spojrzeć na siebie, swoje zachowanie z dystansem. Możemy poprawić, skorygować błędy i wspiąć się poziom wyżej.
Nauczyłam się, że prawdę należy mówić zawsze, niezależnie od tego, jaka by ona nie była. Często zdarza mi się, że za tę prawdę dostaję od życia porządnego kopniaka, ale nie żałuję!! Otrzepuję się i idę dalej z podniesioną głową! Spoglądam w lustro i wiem, że nie mam się czego wstydzić! Że ta jędza po drugiej stronie lustra, to całkiem fajna babka! 😉😀
Co więcej, uważam że każdy ma prawo do wyrażania swojej opinii, do pochwalenia bądź skrytykowania kogoś lub czegoś, od zbyt ciasnej sukienki przyjaciółki, po zbyt drogi samochód sąsiada! I nie ma to absolutnie nic wspólnego z zazdrością 😂😉
A jak jest u Was? Piszcie...



niedziela, 26 maja 2019

7 szczytów!!!

          7 szczytów to impreza, która cyklicznie odbywa się w Bergen.
Mówi się, że kto mieszka w Bergen powinien choć raz wziąć udział w imprezie. Tak też zrobiliśmy!
Pierwsza próba zakończyła się upadkiem, złamanymi żebrami i miesięczną rekonwalescencją. Mój upór jednak zwyciężył i mimo problemów z kolanem, pokonałam trasę za drugim razem. Łatwo nie było, ale dzięki grupie ludzi, z którymi szłam i mojemu osobistemu motywatorowi, dałam radę! Dyplom wisi w ramce do dziś ;-)
          A teraz kilka słów o samej imprezie...
Bergen słynie ze  wspaniałego położenia między siedmioma wzgórzami. I to właśnie te 7 szczytów należy pokonać na trasie biegu.
Lyderhorn (396 moh. – 4 km)
Damsgårdsfjellet (350 moh. – 8 km)
Løvstakken (477 moh. – 11 km)
Ulriken (640 moh. – 17 km)
Fløyfjellet v/ Fløirestauranten (400 moh. – 22 km)
Brushytten og Rundemanen (560 moh. – 25 km)
Sandviksfjellet (417 moh. – 26 km)
Prezentacja trasy: https://www.relive.cc/view/1059764217
Start usytuowany u podnóży Lydehorn. Uczestnicy biegu pojawiają się tam już od wczesnych godzin porannych. Są tacy, którzy startują bardzo szybko, by ominąć tłumy na początku biegu i wypracować sobie przewagę nad pozostałymi. Zdecydowana większość startujących bierze udział w imprezie, by pokonać swoje słabości, by się sprawdzić. Na starcie można zauważyć osoby starsze, rodziców z małymi dziećmi, grupy przyjaciół, znajomych z pracy… Lydehorn to pierwsza góra, którą należy pokonać. Traca jest dość przystępna, zdecydowaną jej większość pokonuje się przez las. Zejście z góry jest dużo trudniejsze, kamieniste. Szczególnie trudne do pokonania po deszczu, skały są bowiem strome i śliskie. Dodatkową trudnością jest ilość osób pokonujących trasę. Następnie droga prowadzi asfaltem wzdłuż ulicy do Damsgårdsfjellet. Podejście również nie jest zbyt wymagające, prowadzi przez las. Zejście z góry trudne, kamieniste. Następnie droga prowadzi pomiędzy uliczkami. Wzdłuż drogi mieszkańcy zostawiają dla węże z wodą, gdzie uczestnicy mogą uzupełnić sobie bukłaki i butelki. Podejście pod Løvstakken jest już dużo trudniejsze, tym bardziej, że dają się już we znaki trudy biegu. Z góry rozciąga się piękny widok na Bergen i kolejną górę, którą trzeba pokonać. Odległość jest przerażająca! To najdłuższe zejście i najdłuższy fragment pomiędzy górami. Trasa prowadzi ulicami miasta. Mniej więcej w połowie drogi, przy Arstad Skole znajduje się punkt żywieniowy, napoje i toalety. Tutaj także jest start grupy, która startuje na 4 szczyty. Kolejna góra, którą trzeba pokonać, to Ulriken. Podejście jest bardzo wymagające i selektywne, trzeba iść bardzo mocno pod górę. Zejście z góry prowadzi po kamieniach, jest trudne. Pocieszające jest to, że to ostatnie tak trudne zejście na trasie! Następnie trzeba przejść fragment drogi ulicami Bergen i drogą asfaltową podejść pod kolejną górę. Fløyen (Fløyfjellet ) to ostatnie podejście. Droga nie jest trudna, ale zmęczenie daje się we znaki coraz bardziej.  Po wejściu na górę trasa prowadzi przez płaskowyż, nie ma już wielu przewyższeń do Rundemanen, przedostatniego szczytu na trasie. Tutaj również wolontariusze czekają na uczestników ze słodką przekąską. Ostatni szczyt na trasie to Sandviksfjellet. Droga prowadzi raz w górę raz w dół, ale nie jest zbyt wymagająca. To ostatni szczyt. Wolontariusze witają uczestników oklaskami i gratulują pokonania trasy. Ale to jeszcze nie koniec ;-)
 Uczestnicy muszą jeszcze pokonać ok. 3 km. trasy do centrum Bergen, by przekroczyć linię mety i odebrać pamiątkowy dyplom raz koszulkę.
Bezpośrednia strona organizatora: https://www.bergenoghordalandturlag.no/7-fjellsturen/







poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Mój pierwszy półmaraton!!!

       

          Gdybym powiedziała moim przyjaciołom czy rodzinie, ża zamierzam wziąć udział w imprezie biegowej, to wyśmialiby mnie! Wszyscy bowiem, którzy dobrze mnie znają, wiedzą, że ja nie biegam! Nigdy!! No chyba, że za autobusem czy pociągiem ;-) Nigdy nie lubiłam biegać. W szkole biegałam tylko dlatego, że trzeba było zaliczyć dystans. Nigdy z własnej woli nie przebiegłam nawet 100 m! A tu masz!
          To była spontaniczna decyzja.. Wstałam rano i stwierdziłam, "a co mi tam, najwyżej zejdę z trasy"i już. Nie będzie wstydu, bo przecież nikt nie wie, że biegnę!
Bergen City  Maraton to prestiżowa impreza. Każdego roku przyjeżdża mnóstwo ludzi z całej Norwegii i nie tylko, by wystartować w maratonie. Mieszkańcy żyją tym wydarzeniem... Tłumy wychodzą na ulice, by uczestniczyć w zabawie, by dopingować biegaczy.
Uznałam, że super będzie stać się częścią tej imprezy! Stanęłam na starcie i ogarnęły mnie wątpliwości... Co ja tu robię? Chyba oszalałam! Wszyscy dookoła byli bardzo zmotywowani, rozgrzewali się, synchronizowali zegarki, pulsometry... A ja?
Nigdy w życiu nie biegałam na zewnątrz, co więcej nigdy nie przebiegłam więcej niż 15 km!!! Ale lubię wyzwania, a do takich niewątpliwie należało pokonanie takiego dystansu ;-)
          Wystartowaliśmy... Jakub pomachał mi zaraz po przekroczeniu linii strtu i pognał do przodu. Chciałam przyspieszyć, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że to zła decyzja. Wiedziałam, że jeśli teraz przyspieszę, nie ma szans, bym dobiegła do mety. Truchtałam więc spokojnie, obserwując ludzi, którzy mijali mnie z każdej strony... To było dziwne uczucie. Pomyślałam, że jeśli trasa będzie płaska, spokojnie dam radę! O jakaż ja byłam naiwna! W Bergen zawsze jest albo pod górę, albo w dół! Już na pierwszym podbiegu klnęłam w duchu, pukałam się w głowę, mówiłam sama do siebie, że oszalałam.. Mogłam przecież siedzieć spokojnie na kanapie, albo czekać na Jakuba na mecie!!! Ale nie, zachciało mi się!
Podobne rozmowy prowadziłam ze sobą prawie przez cały czas ;-) Starałam się nie myśleć o kilometrach, bo te zdawały sie w ogóle nie ubywać! Rozmawiałam ze sobą i truchtałam do przodu..
Do 10 km było całkiem spoko. Schody zaczęły sie później! I nie mówię tu o wydolności, bo zmęczona nie byłam w ogóle. Brak rozgrzewki i właściwego przygotowania zaczął mi się dawać we znaki! Głowa chciała do przodu, ale nogi nie współpracowały... Starałam się nie myśleć o bólu, szukałam w głowie jakiegoś motywatora, by tylko wytrwać...
Na 16 km zaczął się dramat... Bół był ogromny, siadały nie tylko kolana, ale łydki i biodra. Masakra! Pomyślałam sobie, dość! Schodzę. Nie dam rady... Ale z drugiej strony uświadomiłam sobie, że i tak muszę doczłapać sie do centrum, bo tam są moje rzeczy... A skoro meta jest w tą samą stronę, to bez znaczenia, po której części ulicy będę szła ;-) I szłam przez chwilę, a ze mną przeuroczy staruszek, który pomógł mi przertwać chwilowy kryzys. Jego słowa "dasz radę" w tamtej chwili dodały mi wiary, że mogę to zrobić... W głowie miałam jeszcze jedno, zejście z ABC! Pomyślałam, że skoro tydzień temu byłam w stanie zejść po tysiącu schodów w dół, to te 3 km, które mi zostały to nic!!! I ruszyłam do przodu.
Gdy zbliżałam się do centrum, słyszałam muzykę i doping ludzi stojących wzdłuż barierek. Klaskali, machali flagami, krzyczeli...Niósł mnie ten doping do końca!
          Gdy przekroczyłam linię mety emocje były nie do opisania! Zrobiłam to! Tak! Przebiegłam swój pierwszy w życiu półmaraton! I nie liczy się wynik, liczy się determinacja...
Niemożliwe nie istnieje!!!!








piątek, 26 kwietnia 2019

Sami bądźmy solistami!!!

          Pierwszy raz zdecydowaliśmy sie na zorganizowany wyjazd, zawsze podróżujemy sami. Lubimy odkrywać nowe miejsca, poznawać nowych ludzi. Lubimy łamać schematy i odkrywać miejsca, które nie są opisane w przewodnikach... Wybraliśmy "Solistów". Nie mieliśmy czasu, by zaplanować wyprawę osobiście, poza tym wyjazd do Indii i Nepalu wydał nam się zbyt ryzykowny, by wyruszyć w podróż w pojedynkę. Opinie o spółce były pozytywne, a trasa wyjazdu, którą zaproponowali, bardzo nam odpowiadała. Mieliśmy oczywiście wątpliwości, jak uda się zrealizować tak bogaty program w tak krótkim czasie, postanowiliśmy jednak zaufać profesjonalistom ( !! ).
Kontakt z biurem był całkiem dobry, choć na odpowiedzi na e-maile trzeba było czasem czekać dzień czy dwa. Odpowiadali na pytania dość szczegółowo, choć nie podawali żadnych konkretów. Odwoływali się do infopaka z poprzednich wyjazdów i cytowali opinie zadowolonych klientów. To uśpiło moją czujność. Wydawało mi się jasne, że skoro płacimy tyle pieniędzy za wyjazd, to dlatego, by organizator mógł nam zapewnić właściwą jakość usług.
Wiedziałam co nieco o Indiach i Nepalu, przejrzałam przewodniki i blogi podróżnicze, podejrzewałam co możemy zastać na miejscu.. Ale znałam też ceny noclegów i wyżywienia! Kalkulacja wydawała mi się prosta. Skoro płacimy z górką ( i to dość sporą!! ), nie ma się czym przejmować.
Kilka dni przed wyjazdem otrzymaliśmy z biura informację, że jedzie z nami dwóch liderów/opiekunów, co również podnosiło wartość wyjazdu i dawało dodatkowe poczucie bezpieczeństwa.
Och.., jakież to wszystko było złudne!!!
Już na lotnisku okazało się, że żaden z naszych liderów w Indiach i Nepalu nie był! Cóż, pomyślałam, może wiedza, którą mają na temat tych krajów jest tak rozległa, że spokojnie sobie poradzą i przekażą  nam ciekawostki, których nie wyczytaliśmy w przewodnikach... Niestety.., ich wiedza okazała się bardzo płytka, a informacje, które nam przekazywali, przeczytali chwilę wcześniej w internecie lub przewodnikach, które niektórzy z nas mieli ze sobą! Żenada...
Bardzo szybko okazało się, że to co na papierze, znacznie odbiega od rzeczywistości. Hotele, w których mieliśmy nocować, okazały się gesthousami wątpliwego standardu, a oceny na booking.com, które były dla firmy wyznacznikiem przy wyborze, okazały się wzięte "z czapy"! Jakość była wprost propocjonalna do ceny i nie był to standard europejski! Na uwagi, że pokoje są poniżej jakichkolwiek standardów, słyszeliśmy odpowiedź, że poprzednie grupy się nie skarżyły.
Środki transportu, którymi podróżowaliśmy, też nie należały do bezpiecznych, nawet lokalni przewodnicy byli zaskoczeni klasą pociągów, którą musieliśmy podróżować. A autobus, który został przez naszych liderów opisany, jako najwyższej klasy, był w istocie zwykłym podrzędnym autobusem lokalnym
Plan wyprawy, choć bardzo bogaty, okazał sie logistycznie niewykonalny, tym bardziej że liderzy nie ogarniali topografi miast, w których byliśmy i dali się wodzić za nosy lokalnym kierowcom tuktuków i taksówek.
W trakcie wyprawy okazało się również, że zmuszeni byliśmy ponieść mnóstwo tzw. ukrytych kosztów, o których nie wspomniało biuro, a liderom nie zależało, by były one jak najniższe. Podobnych sytuacji było mnóstwo.. Np. wchodziliśmy na teren jakiegoś obiektu, lider płacił za bilety, ale zapomniał wspomnieć, ze na terenie tegoż obiektu jest muzeum czy świątynia, za wejście do której trzeba było dodatkowo zapłacić.
Liderzy nie tagrowali sie o ceny taksówek czy tuktuków, nie zależało im, bowiem wiedzieli, że znakomita część kosztów ponosimy my. Np. w jednej z miejscowości za taksówkę z punktu A do punktu B - była to odległość ok. 5km. - zapłacić musięliśmy 300 rupi, a wynajęcie taksówki na cały dzień kosztowało 500 rupi! Mimo iż sugerowaliśmy, że cena jest zbyt wysoka, nasze uwagi były ignorowane...
Najbardziej jednak nieprzemyślany był plan trekkingu do Annapurna Base Camp. Począwszy od złego rozplanowania odcinków trasy, bez uwzględnienia przewyższeń, odległości, formy fizycznej uczestników, a skończywszy na wyborze niesprawdzonego, niekompetentnego przewodnika! Zabrakło buforu bezpieczeństwa na niespodziewane warunki pogodowe... Cudem wszyscy ukończyli trekking bez uszczerbku na zdrowiu, choć sytuacji, które mogły skończyć się tragicznie było kilka. M. in. zostawienie jednego z członków grupy bez asekuracji przy podejściu do MBC, czy burza śnieżna w ABC, gdy to przewodnik zszedł z góry, nie sprawdziwszy, czy wszyscy są bezpieczni. Nie kontrolował nas pod kątem choroby wysokościowej i jej objawów i nie asekurował przy wejściu, choć u niektórych uczestników takie objawy wystąpiły! Dla tego człowieka liczyła się tylko kasa, a nie bezpieczeństwo ludzi.
Niewłaściwe było również stanowisko "Solistów" po tym, jak linia lotnicza, którą mieliśmy podróżować z Kathmandu do New Dehli ogłosiła upadłość. Firma próbowała wymusić na nas podpisanie oświadczenia o zrzeczeniu się roszczeń i nie zaproponowała żadnej rekompensaty za niezrealizowany program. To przykre, zważywszy na fakt, że pięknie reklamuje się w mediach społecznościowych słowami "rzetelna i uczciwa"!
Liderzy, którzy z nami pojechali wykazywali sie momentami całkowitą ignorancją wobec uwag i spostrzerzeń dotyczących logistyki i komunikacji, a ich lekceważący, momentami wręcz kpiący, stosunek do osób starszych był wysoce naganny!
Oboje to prywatnie całkiem fajni ludzie, jednak absolutnie nie nadają się na liderów! Brakuje im haryzmy, zdecydowania, umiejętności przewidywania i zdolności przywódczych. Pomylili pracę, do której pojechali, z własną przyjemnością!
          To były niesamowite 3 tygodnie! Podczas tego wyjazdu poznaliśmy fantastycznych ludzi, wiele się nauczyliśmy, wiele przeżyliśmy i absolutnie nie żałujemy ani chwili!!!
Wiemy jednak, że to był nasz pierwszy i ostatni wyjazd z "Solistami". Nigdy więcej nie skorzystamy z usług tej spółki i wszystkim będziemy odradzać.
Na rynku istnieje tak duża konkurencja, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie ;-)
SOLISTOM MÓWIMY ZDECYDOWANE NIE!!!




czwartek, 25 kwietnia 2019

Nepal - kraj sprzeczności i cudownych widoków...

       

      Spędziliśmy w Nepalu kilka dni. Mieliśmy okazję zwiedzić Pokarę i Kathmandu, poznać historię i kulturę tego kraju, zobaczyć jak mieszkają ludzie.. Kolorowe stragany, pyszne jedzenie, przyprawy...
To kraj niezwykle barwnych ludzi, ale jednocześnie brudny z bardzo zanieczyszczonym powietrzem. Na ulicach panuje chaos... Drogi są wątpliwej jakości, hmmm asfaltowych jest bardzo mało. Jazda po nich lokalnymi autobusami, samochodami czy tuktukami to nie lada wyczyn.
Najlepiej i najpiękniej jest w górach. Podczas trekkingu do Annapurna Base Camp mogliśmy obcować z naturą, cieszyć się cudownymi widokami, a wieczorami delektować ciszą... Nauczyliśmy się respektu do gór, są bowiem one równie piękne co nieprzewidywalne.
Pogoda podczas trekkingu nas nie rozpieszczała, ale to nie miało znaczenia. Wiem, że wkrótce znów polecimy, by pokłonić się najwyższym górom świata!






Wracamy....

          5.30 pobudka i przejazd na lotnisko w New Dehli... Tu śniadanie, mocna kawa i lot do Kijowa. W Kijowie 4h na lotnisku, pyszny obiad i lot do Warszawy... Za chwilę mamy pociąg do Gdańska, a potem samolot do Bergen. Zmęczeni, ale pełni wrażeń wracamy do domu!
          Każdy z nas przeżył ten wyjazd na swój sposób, zebrał cenne doświadczenia, dostał od losu lekcję, którą zapamięta na długo. Nauczylis my się cierpliwości, pokory, nabraliśmy dystansu... Doceniliśmy świeże owoce, warzywa i schabowego ;-)
Na podsumowanie przyjdzie czas za kilka chwil...
Teraz marzę tylko o gorącej wannie, czystej pościeli i dobrej, mocnej, czarnej kawie...



Na walizkach...

      Do granicy dojechaliśmy ok. 6.00 rano. Po załatwieniu formalności wizowo-paszportowych przeszliśmy granicę. Tu znów kontrola paszportowa.. Trzeba się było ładnie uśmiechać, bo tak naprawdę to czy komuś pozwolą wjechać do kraju czy nie, zależy od widzi mi się pracowników urzędu celnego! Na szczęście - mimo zmęczenia - udało nam się..
Wynajęliśmy taksówki i pojechaliśmy do Ghorakpur na lotnisko. To nie była przyjemna podróż. Słońce świeciło coraz mocniej, a wszędzie unosił się kurz..
Po blisko 3h wysiedliśmy przed bramą lotniska, wokół mnóstwo żołnierzy z bronią, a lotnisko otaczał wysoki mur z drutem kolczastym. Nie czuliśmy sie komfortowo.
Na lotnisku przeszliśmy przez 3 kontrole bezpieczeństwa.Okazało sie również, że nasz lot jest opóźniony o prawie 4h, zważywszy na to, że był to ostatni lot tego dnia, stres był ogromny. Czekaliśmy jednak cierpliwie. Na lotnisku był tylko jeden malutki bar, u którym można było kupić kanapki i wątpliwej jakości zupę.
Byliśmy bardzo zmęczeni. Spaliśmy na zmianę, żeby jakoś zabić czas graliśmy w karty, czytaliśmy...
Do New Dehli dolecieliśmy ok. 19.00 zmęczeni i głodni. Zrzuciliśmy bagaże i poszliśmy szukać restauracji, by zjeść pożegnalną kolację. Rano mieliśmy zaplanowany lot do Polski...





wtorek, 23 kwietnia 2019

Namiastka świąt...

Świateczną niedzielę spędziliśmy w Kathmandu. Po śniadaniu na hotelowym tarasie pojechaliśmy na Dubar Squar, by zobaczyć m.in. pałac królewski Human Deka. Przewodnik, który nas wprowadzał opowiedział mam historię tego miejsca, a także kilka anegdot ze swojego życia.
Około południa postanowiliśmy udać się na wspólny lunch do restauracji. Oprócz tradycyjnych nepalskich potraw zamówiliśmy też  gotowane jajka, które pozwoliły nam choć na chwilę przywołać świąteczny nastrój. Były życzenia i opowieści z godzinnych domów o potrawach i zwyczajach. Było to bardzo miłe...
Później zakupy, pamiątki...
Wieczorem nocnym autobusem ruszyliśmy w kierunku granicy z Indiami. Czekała nas blisko 12h podróż po nepalskich drogach.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Kathmandu, zakurzone miasto.

Do stolicy Nepalu dotarliśmy koło 5.30. Hotel, który mieliśmy zamówiony nie spełniał żadnych standardów, mimo iż na booking.com widniała ocena 8.9
Zamiast krótkiej drzemki ruszyliśmy na poszukiwanie innej bazy noclegowej. Udało się, jednak do pokojów mogliśmy wejść dopiero koło 9.00. Na szczęście obok hotelu była piekarnia z pysznymi ciastkami i pachnącą kawą. Postanowiliśmy tam poczekać.
Gdy tylko dostaliśmy klucze do pokojów, wzięliśmy szybki prysznic i pojechaliśmy zwiedzać stolicę.
Kathmandu to miasto pełne skrajności. Z jednej strony szklane biurowce, a z drugiej walące się kamienice. Na ulicach bałagan, brud i smród.. Jedynie dzielnica turystyczna wyglądała w miarę przyzwoicie. Przez wynoszący się wszędzie kurz trudno było oddychać.
Stolica Nepalu położona jest w środkowej części kraju, w Dolinie Kathmandu. Stare miasto znane jest z hinduistycznych i buddyjskich świątyń. Pojechaliśmy przyjrzeć się tym zabytkom. Najpierw odwiedziliśmy buddyjskie stupy Swayambhu i Bodnath, a później do Bhaktapur, tzw. "ceglanego miasta". Miasto to zostało bardzo zniszczone przez trzęsienie ziemi kilka lat temu. Teraz ludność próbuje je odbudować, niestety z marnym skutkiem. Stało się ono za to atrakcją turystyczną chętnie odwiedzaną przez obcokrajowców.
Zachód słońca oglądaliśmy przy stupie Swayambhu. Pyszna kolacja i zakupy były doskonałym zakończeniem długiego dnia.