poniedziałek, 29 kwietnia 2019

Mój pierwszy półmaraton!!!

       

          Gdybym powiedziała moim przyjaciołom czy rodzinie, ża zamierzam wziąć udział w imprezie biegowej, to wyśmialiby mnie! Wszyscy bowiem, którzy dobrze mnie znają, wiedzą, że ja nie biegam! Nigdy!! No chyba, że za autobusem czy pociągiem ;-) Nigdy nie lubiłam biegać. W szkole biegałam tylko dlatego, że trzeba było zaliczyć dystans. Nigdy z własnej woli nie przebiegłam nawet 100 m! A tu masz!
          To była spontaniczna decyzja.. Wstałam rano i stwierdziłam, "a co mi tam, najwyżej zejdę z trasy"i już. Nie będzie wstydu, bo przecież nikt nie wie, że biegnę!
Bergen City  Maraton to prestiżowa impreza. Każdego roku przyjeżdża mnóstwo ludzi z całej Norwegii i nie tylko, by wystartować w maratonie. Mieszkańcy żyją tym wydarzeniem... Tłumy wychodzą na ulice, by uczestniczyć w zabawie, by dopingować biegaczy.
Uznałam, że super będzie stać się częścią tej imprezy! Stanęłam na starcie i ogarnęły mnie wątpliwości... Co ja tu robię? Chyba oszalałam! Wszyscy dookoła byli bardzo zmotywowani, rozgrzewali się, synchronizowali zegarki, pulsometry... A ja?
Nigdy w życiu nie biegałam na zewnątrz, co więcej nigdy nie przebiegłam więcej niż 15 km!!! Ale lubię wyzwania, a do takich niewątpliwie należało pokonanie takiego dystansu ;-)
          Wystartowaliśmy... Jakub pomachał mi zaraz po przekroczeniu linii strtu i pognał do przodu. Chciałam przyspieszyć, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że to zła decyzja. Wiedziałam, że jeśli teraz przyspieszę, nie ma szans, bym dobiegła do mety. Truchtałam więc spokojnie, obserwując ludzi, którzy mijali mnie z każdej strony... To było dziwne uczucie. Pomyślałam, że jeśli trasa będzie płaska, spokojnie dam radę! O jakaż ja byłam naiwna! W Bergen zawsze jest albo pod górę, albo w dół! Już na pierwszym podbiegu klnęłam w duchu, pukałam się w głowę, mówiłam sama do siebie, że oszalałam.. Mogłam przecież siedzieć spokojnie na kanapie, albo czekać na Jakuba na mecie!!! Ale nie, zachciało mi się!
Podobne rozmowy prowadziłam ze sobą prawie przez cały czas ;-) Starałam się nie myśleć o kilometrach, bo te zdawały sie w ogóle nie ubywać! Rozmawiałam ze sobą i truchtałam do przodu..
Do 10 km było całkiem spoko. Schody zaczęły sie później! I nie mówię tu o wydolności, bo zmęczona nie byłam w ogóle. Brak rozgrzewki i właściwego przygotowania zaczął mi się dawać we znaki! Głowa chciała do przodu, ale nogi nie współpracowały... Starałam się nie myśleć o bólu, szukałam w głowie jakiegoś motywatora, by tylko wytrwać...
Na 16 km zaczął się dramat... Bół był ogromny, siadały nie tylko kolana, ale łydki i biodra. Masakra! Pomyślałam sobie, dość! Schodzę. Nie dam rady... Ale z drugiej strony uświadomiłam sobie, że i tak muszę doczłapać sie do centrum, bo tam są moje rzeczy... A skoro meta jest w tą samą stronę, to bez znaczenia, po której części ulicy będę szła ;-) I szłam przez chwilę, a ze mną przeuroczy staruszek, który pomógł mi przertwać chwilowy kryzys. Jego słowa "dasz radę" w tamtej chwili dodały mi wiary, że mogę to zrobić... W głowie miałam jeszcze jedno, zejście z ABC! Pomyślałam, że skoro tydzień temu byłam w stanie zejść po tysiącu schodów w dół, to te 3 km, które mi zostały to nic!!! I ruszyłam do przodu.
Gdy zbliżałam się do centrum, słyszałam muzykę i doping ludzi stojących wzdłuż barierek. Klaskali, machali flagami, krzyczeli...Niósł mnie ten doping do końca!
          Gdy przekroczyłam linię mety emocje były nie do opisania! Zrobiłam to! Tak! Przebiegłam swój pierwszy w życiu półmaraton! I nie liczy się wynik, liczy się determinacja...
Niemożliwe nie istnieje!!!!








piątek, 26 kwietnia 2019

Sami bądźmy solistami!!!

          Pierwszy raz zdecydowaliśmy sie na zorganizowany wyjazd, zawsze podróżujemy sami. Lubimy odkrywać nowe miejsca, poznawać nowych ludzi. Lubimy łamać schematy i odkrywać miejsca, które nie są opisane w przewodnikach... Wybraliśmy "Solistów". Nie mieliśmy czasu, by zaplanować wyprawę osobiście, poza tym wyjazd do Indii i Nepalu wydał nam się zbyt ryzykowny, by wyruszyć w podróż w pojedynkę. Opinie o spółce były pozytywne, a trasa wyjazdu, którą zaproponowali, bardzo nam odpowiadała. Mieliśmy oczywiście wątpliwości, jak uda się zrealizować tak bogaty program w tak krótkim czasie, postanowiliśmy jednak zaufać profesjonalistom ( !! ).
Kontakt z biurem był całkiem dobry, choć na odpowiedzi na e-maile trzeba było czasem czekać dzień czy dwa. Odpowiadali na pytania dość szczegółowo, choć nie podawali żadnych konkretów. Odwoływali się do infopaka z poprzednich wyjazdów i cytowali opinie zadowolonych klientów. To uśpiło moją czujność. Wydawało mi się jasne, że skoro płacimy tyle pieniędzy za wyjazd, to dlatego, by organizator mógł nam zapewnić właściwą jakość usług.
Wiedziałam co nieco o Indiach i Nepalu, przejrzałam przewodniki i blogi podróżnicze, podejrzewałam co możemy zastać na miejscu.. Ale znałam też ceny noclegów i wyżywienia! Kalkulacja wydawała mi się prosta. Skoro płacimy z górką ( i to dość sporą!! ), nie ma się czym przejmować.
Kilka dni przed wyjazdem otrzymaliśmy z biura informację, że jedzie z nami dwóch liderów/opiekunów, co również podnosiło wartość wyjazdu i dawało dodatkowe poczucie bezpieczeństwa.
Och.., jakież to wszystko było złudne!!!
Już na lotnisku okazało się, że żaden z naszych liderów w Indiach i Nepalu nie był! Cóż, pomyślałam, może wiedza, którą mają na temat tych krajów jest tak rozległa, że spokojnie sobie poradzą i przekażą  nam ciekawostki, których nie wyczytaliśmy w przewodnikach... Niestety.., ich wiedza okazała się bardzo płytka, a informacje, które nam przekazywali, przeczytali chwilę wcześniej w internecie lub przewodnikach, które niektórzy z nas mieli ze sobą! Żenada...
Bardzo szybko okazało się, że to co na papierze, znacznie odbiega od rzeczywistości. Hotele, w których mieliśmy nocować, okazały się gesthousami wątpliwego standardu, a oceny na booking.com, które były dla firmy wyznacznikiem przy wyborze, okazały się wzięte "z czapy"! Jakość była wprost propocjonalna do ceny i nie był to standard europejski! Na uwagi, że pokoje są poniżej jakichkolwiek standardów, słyszeliśmy odpowiedź, że poprzednie grupy się nie skarżyły.
Środki transportu, którymi podróżowaliśmy, też nie należały do bezpiecznych, nawet lokalni przewodnicy byli zaskoczeni klasą pociągów, którą musieliśmy podróżować. A autobus, który został przez naszych liderów opisany, jako najwyższej klasy, był w istocie zwykłym podrzędnym autobusem lokalnym
Plan wyprawy, choć bardzo bogaty, okazał sie logistycznie niewykonalny, tym bardziej że liderzy nie ogarniali topografi miast, w których byliśmy i dali się wodzić za nosy lokalnym kierowcom tuktuków i taksówek.
W trakcie wyprawy okazało się również, że zmuszeni byliśmy ponieść mnóstwo tzw. ukrytych kosztów, o których nie wspomniało biuro, a liderom nie zależało, by były one jak najniższe. Podobnych sytuacji było mnóstwo.. Np. wchodziliśmy na teren jakiegoś obiektu, lider płacił za bilety, ale zapomniał wspomnieć, ze na terenie tegoż obiektu jest muzeum czy świątynia, za wejście do której trzeba było dodatkowo zapłacić.
Liderzy nie tagrowali sie o ceny taksówek czy tuktuków, nie zależało im, bowiem wiedzieli, że znakomita część kosztów ponosimy my. Np. w jednej z miejscowości za taksówkę z punktu A do punktu B - była to odległość ok. 5km. - zapłacić musięliśmy 300 rupi, a wynajęcie taksówki na cały dzień kosztowało 500 rupi! Mimo iż sugerowaliśmy, że cena jest zbyt wysoka, nasze uwagi były ignorowane...
Najbardziej jednak nieprzemyślany był plan trekkingu do Annapurna Base Camp. Począwszy od złego rozplanowania odcinków trasy, bez uwzględnienia przewyższeń, odległości, formy fizycznej uczestników, a skończywszy na wyborze niesprawdzonego, niekompetentnego przewodnika! Zabrakło buforu bezpieczeństwa na niespodziewane warunki pogodowe... Cudem wszyscy ukończyli trekking bez uszczerbku na zdrowiu, choć sytuacji, które mogły skończyć się tragicznie było kilka. M. in. zostawienie jednego z członków grupy bez asekuracji przy podejściu do MBC, czy burza śnieżna w ABC, gdy to przewodnik zszedł z góry, nie sprawdziwszy, czy wszyscy są bezpieczni. Nie kontrolował nas pod kątem choroby wysokościowej i jej objawów i nie asekurował przy wejściu, choć u niektórych uczestników takie objawy wystąpiły! Dla tego człowieka liczyła się tylko kasa, a nie bezpieczeństwo ludzi.
Niewłaściwe było również stanowisko "Solistów" po tym, jak linia lotnicza, którą mieliśmy podróżować z Kathmandu do New Dehli ogłosiła upadłość. Firma próbowała wymusić na nas podpisanie oświadczenia o zrzeczeniu się roszczeń i nie zaproponowała żadnej rekompensaty za niezrealizowany program. To przykre, zważywszy na fakt, że pięknie reklamuje się w mediach społecznościowych słowami "rzetelna i uczciwa"!
Liderzy, którzy z nami pojechali wykazywali sie momentami całkowitą ignorancją wobec uwag i spostrzerzeń dotyczących logistyki i komunikacji, a ich lekceważący, momentami wręcz kpiący, stosunek do osób starszych był wysoce naganny!
Oboje to prywatnie całkiem fajni ludzie, jednak absolutnie nie nadają się na liderów! Brakuje im haryzmy, zdecydowania, umiejętności przewidywania i zdolności przywódczych. Pomylili pracę, do której pojechali, z własną przyjemnością!
          To były niesamowite 3 tygodnie! Podczas tego wyjazdu poznaliśmy fantastycznych ludzi, wiele się nauczyliśmy, wiele przeżyliśmy i absolutnie nie żałujemy ani chwili!!!
Wiemy jednak, że to był nasz pierwszy i ostatni wyjazd z "Solistami". Nigdy więcej nie skorzystamy z usług tej spółki i wszystkim będziemy odradzać.
Na rynku istnieje tak duża konkurencja, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie ;-)
SOLISTOM MÓWIMY ZDECYDOWANE NIE!!!




czwartek, 25 kwietnia 2019

Nepal - kraj sprzeczności i cudownych widoków...

       

      Spędziliśmy w Nepalu kilka dni. Mieliśmy okazję zwiedzić Pokarę i Kathmandu, poznać historię i kulturę tego kraju, zobaczyć jak mieszkają ludzie.. Kolorowe stragany, pyszne jedzenie, przyprawy...
To kraj niezwykle barwnych ludzi, ale jednocześnie brudny z bardzo zanieczyszczonym powietrzem. Na ulicach panuje chaos... Drogi są wątpliwej jakości, hmmm asfaltowych jest bardzo mało. Jazda po nich lokalnymi autobusami, samochodami czy tuktukami to nie lada wyczyn.
Najlepiej i najpiękniej jest w górach. Podczas trekkingu do Annapurna Base Camp mogliśmy obcować z naturą, cieszyć się cudownymi widokami, a wieczorami delektować ciszą... Nauczyliśmy się respektu do gór, są bowiem one równie piękne co nieprzewidywalne.
Pogoda podczas trekkingu nas nie rozpieszczała, ale to nie miało znaczenia. Wiem, że wkrótce znów polecimy, by pokłonić się najwyższym górom świata!






Wracamy....

          5.30 pobudka i przejazd na lotnisko w New Dehli... Tu śniadanie, mocna kawa i lot do Kijowa. W Kijowie 4h na lotnisku, pyszny obiad i lot do Warszawy... Za chwilę mamy pociąg do Gdańska, a potem samolot do Bergen. Zmęczeni, ale pełni wrażeń wracamy do domu!
          Każdy z nas przeżył ten wyjazd na swój sposób, zebrał cenne doświadczenia, dostał od losu lekcję, którą zapamięta na długo. Nauczylis my się cierpliwości, pokory, nabraliśmy dystansu... Doceniliśmy świeże owoce, warzywa i schabowego ;-)
Na podsumowanie przyjdzie czas za kilka chwil...
Teraz marzę tylko o gorącej wannie, czystej pościeli i dobrej, mocnej, czarnej kawie...



Na walizkach...

      Do granicy dojechaliśmy ok. 6.00 rano. Po załatwieniu formalności wizowo-paszportowych przeszliśmy granicę. Tu znów kontrola paszportowa.. Trzeba się było ładnie uśmiechać, bo tak naprawdę to czy komuś pozwolą wjechać do kraju czy nie, zależy od widzi mi się pracowników urzędu celnego! Na szczęście - mimo zmęczenia - udało nam się..
Wynajęliśmy taksówki i pojechaliśmy do Ghorakpur na lotnisko. To nie była przyjemna podróż. Słońce świeciło coraz mocniej, a wszędzie unosił się kurz..
Po blisko 3h wysiedliśmy przed bramą lotniska, wokół mnóstwo żołnierzy z bronią, a lotnisko otaczał wysoki mur z drutem kolczastym. Nie czuliśmy sie komfortowo.
Na lotnisku przeszliśmy przez 3 kontrole bezpieczeństwa.Okazało sie również, że nasz lot jest opóźniony o prawie 4h, zważywszy na to, że był to ostatni lot tego dnia, stres był ogromny. Czekaliśmy jednak cierpliwie. Na lotnisku był tylko jeden malutki bar, u którym można było kupić kanapki i wątpliwej jakości zupę.
Byliśmy bardzo zmęczeni. Spaliśmy na zmianę, żeby jakoś zabić czas graliśmy w karty, czytaliśmy...
Do New Dehli dolecieliśmy ok. 19.00 zmęczeni i głodni. Zrzuciliśmy bagaże i poszliśmy szukać restauracji, by zjeść pożegnalną kolację. Rano mieliśmy zaplanowany lot do Polski...





wtorek, 23 kwietnia 2019

Namiastka świąt...

Świateczną niedzielę spędziliśmy w Kathmandu. Po śniadaniu na hotelowym tarasie pojechaliśmy na Dubar Squar, by zobaczyć m.in. pałac królewski Human Deka. Przewodnik, który nas wprowadzał opowiedział mam historię tego miejsca, a także kilka anegdot ze swojego życia.
Około południa postanowiliśmy udać się na wspólny lunch do restauracji. Oprócz tradycyjnych nepalskich potraw zamówiliśmy też  gotowane jajka, które pozwoliły nam choć na chwilę przywołać świąteczny nastrój. Były życzenia i opowieści z godzinnych domów o potrawach i zwyczajach. Było to bardzo miłe...
Później zakupy, pamiątki...
Wieczorem nocnym autobusem ruszyliśmy w kierunku granicy z Indiami. Czekała nas blisko 12h podróż po nepalskich drogach.

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Kathmandu, zakurzone miasto.

Do stolicy Nepalu dotarliśmy koło 5.30. Hotel, który mieliśmy zamówiony nie spełniał żadnych standardów, mimo iż na booking.com widniała ocena 8.9
Zamiast krótkiej drzemki ruszyliśmy na poszukiwanie innej bazy noclegowej. Udało się, jednak do pokojów mogliśmy wejść dopiero koło 9.00. Na szczęście obok hotelu była piekarnia z pysznymi ciastkami i pachnącą kawą. Postanowiliśmy tam poczekać.
Gdy tylko dostaliśmy klucze do pokojów, wzięliśmy szybki prysznic i pojechaliśmy zwiedzać stolicę.
Kathmandu to miasto pełne skrajności. Z jednej strony szklane biurowce, a z drugiej walące się kamienice. Na ulicach bałagan, brud i smród.. Jedynie dzielnica turystyczna wyglądała w miarę przyzwoicie. Przez wynoszący się wszędzie kurz trudno było oddychać.
Stolica Nepalu położona jest w środkowej części kraju, w Dolinie Kathmandu. Stare miasto znane jest z hinduistycznych i buddyjskich świątyń. Pojechaliśmy przyjrzeć się tym zabytkom. Najpierw odwiedziliśmy buddyjskie stupy Swayambhu i Bodnath, a później do Bhaktapur, tzw. "ceglanego miasta". Miasto to zostało bardzo zniszczone przez trzęsienie ziemi kilka lat temu. Teraz ludność próbuje je odbudować, niestety z marnym skutkiem. Stało się ono za to atrakcją turystyczną chętnie odwiedzaną przez obcokrajowców.
Zachód słońca oglądaliśmy przy stupie Swayambhu. Pyszna kolacja i zakupy były doskonałym zakończeniem długiego dnia.







Trekking - dzień 6

Wstaliśmy skoro świt. Zaplanowaliśmy rano sesję na moście...Chcieliśmy być tam przed turystami. Udało się. Światło nie było idealne, ale daliśmy radę pstryknąć kilka fajnych fotek 😊
Po sesji ruszyliśmy w dalszą drogę.  Szliśmy raz w górę raz w dół znów pokonując tysiące schodów. Zastanawialiśmy się, jak udało nam się przejść tyle kilometrów!! Na końcu szlaku czekały na nas busy, które odwiozły nas do hotelu w Pokharze. Wcześniej jednak trzeba było popatrzeć pogryzione przez pijawki nogi.
W Pokharze szybki prysznic, ostatnie zakupy i spacer nad jeziorem...
Czekała nas nocna podróż autobusem do Kathmandu.








niedziela, 21 kwietnia 2019

Trekking - dzień 5

Dzień rozpoczęliśmy jak zawsze bardzo wcześnie. Wstaliśmy o 6.00 i pół godziny później byliśmy już na szlaku. Czekała nas ciężka przeprawa z tysiącami schodów. Pogoda dopisywala, więc mogliśmy obejrzeć widoki, które gdy szliśmy w górę, były schowane w chmurach...
Droga była bardzo ciężka, a schody w górę i w dół męczyły nawet najwytrwalszych. Pyszna kawa i ciasto na trasie były nagrodą i motywacją do dalszego marszu. 
Do ostatniego noclegu na trasie doszliśmy ok. 13.00. Tym razem udało nam się dojść suchą stopą, co podczas tej wyprawy było nowością🤣
Wreszcie mogliśmy wysuszyć ubrania!!
Ok.16.00 poszliśmy wykąpać się w gorących źródłach, które znajdowały się nieopodal.  Był to doskonały relaks i nagroda dla obolalych i zmęczonych mięśni. 
Wieczorem pyszna kolacja i sen...





Trekking- dzień 4

Pobudka o 3.30.. Gorąca herbata do termosu,ciepłe ubrania, czołówki i startujemy..
Wokół panowała ciemność, tylko na szlaku widać było dziesiątki migających światełek z wolna poruszających się w górę.  My również ruszyliśmy.
Szliśmy wolno po zmrożonym śniegu, kontrolując oddech. Do pokonania mieliśmy ok.3 km, niby nie dużo, ale przewyższenia 500 m. Z każdym krokiem oddychało się bardzo ciężko. Im wyżej, tym oddech stawał się coraz płytszy. Po drodze mijaliśmy ludzi, którzy nie byli w stanie iść, którym robiło się słabo i nie mogli oddychać.
Do ABC doszliśmy ok.6.00 Radość była nie do opisania!!! Łzy ciekły mi po policzkach. Zrobiłam to!! Mimo bólu, mimo zmęczenia...
Rozejrzałam się wokół. Dzień po woli budził się ze snu, nad Himalajami wstawało słońce. Chmury nieśmiało odsłaniały nam majestatyczne ośmiotysięczniki. Annapurna nie spała...
Udało nam się zrobić kilka zdjęć i zajrzeć do całkowicie zniszczonego parę dni wcześniej przez lawinę obozu.
Gdy podziwialiśmy cudowne widoki, niespodziewanie nastąpiło załamanie pogody. Zaczął sypać gęsty śnieg, który szybko zamienił się w sporej wielkości grad. Wiał silny porywisty wiatr, widoczność była praktycznie zerowa. Zaczęło grzmieć. Widzieliśmy, że musimy zejść do obozu poniżej, bo sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Szliśmy więc w dół, starając się nie myśleć o powadze sytuacji. Nogi grzęzły w rozdeptanym śniegu, w oczy spał grad, który ranił policzki. Walczyliśmy z pogodą, zmęczeniem i własnym strachem.
Na szczęście wszystkim udało się bezpiecznie zejść na dół.
Po śniadaniu w nienajlepszych humorach ruszyliśmy w drogę powrotną. Humory były słabe, gdyż nie udało nam się zobaczyć pięknej panoramy ośmiotysięczników... Satysfakcja ze zdobycia Annapurna Base Camp i osiągnięcia wysokości 4130m była ogromna, ale nie potrafiliśmy się nią jeszcze cieszyć.
W drodze powrotnej oczywiście złapał nas deszcz. Żartowaliśmy sobie, że dzień bez deszczu dniem straconym, ale byliśmy wściekli. Pogoda nas nie rozpieszczała.
Do Bamboo dotarliśmy koło 14.00. Biorąc pod uwagę fakt, że wstaliśmy o 3.30 i mieliśmy w nogach blisko 35km, był to całkiem niezły wynik.
Po pysznej kolacji podanej przez słusznych rozmiarów właścicielkę schroniska położyliśmy się spać.. Nieśmiało docierała do nas myśl, czego dokonaliśmy 😊





sobota, 20 kwietnia 2019

Trekking - dzień 3

Dziś mieliśmy zaplanowane dotarcie do MBC, sporo kilometrów do pokonania, duże przewyższenie...
Pobudka oczywiście o 5.30, szybkie śniadanie i o 6.10 wymarsz. Mokre rzeczy w plecaku ważyły coraz więcej, ale trzeba było zabrać je ze sobą z nadzieją, że wyschną po drodze potwierdzone do plecaka.
Droga choć prowadziła w górę i w dół była dość przyjemna. Nie było schodów, więc kolano mogło sobie ciut odpocząć. Oczywiście środki przeciwbólowe przyjmowałam na bieżąco.
Pojawił się za to problem z oddechem. Im wyżej wchodziliśmy, tym trudniej się oddychało. Nie sądziłam, że przy takich wysokościach będzie to aż tak odczuwalne. Wydawało mi się, że skoro uprawiam sport, regularnie ćwiczę i chodzę po górach, dam radę. A jednak... Nie były to jednak objawy choroby wysokościowej. Obserwowałam mimo wszystko swój organizm bardzo uważnie.
Gdy weszliśmy na wysokość 3200m do Deurali, zatrzymaliśmy się na obiad i ciepłą herbatę.
Ok. 12.30 znów zaczęło lać. Byliśmy już na takiej wysokości, że deszcz szybko zamienił się w grad. Szliśmy po śniegu  chmury były tak nisko, że ledwo widzieliśmy siebie nawzajem. Było ciężko. Zmęczenie dawało o sobie znać, a do tego dochodził problem z oddechem.
Do MBC dotarliśmy dość szybko, jak na takie warunki pogodowe, ok.14.00 byliśmy bowiem na miejscu.  Przemoczemi do suchej nitki cieszyliśmy się okolicznościami przyrody. Przez chmury nieśmiało zaczęło przebijać słońce, widać było szczyty gor.Wokół było biało i panowała niesamowita cisza. Ta cisza uspokajała, dawała poczucie bezpieczeństwa.
Gorąca herbata, obiad i sen. Trzeba było położyć się wcześniej, bo do ABC mieliśmy ruszyć w środku nocy.



Trekking- dzień 2

Pobudka o 5.20.. Niby spaliśmy długo, ale noc wydawała się bardzo krótka. Szybkie śniadanie, ciepła herbata, krótkie info, co nas czeka... Spakowaliśmy plecaki i o 6.00 ruszyliśmy w dalszą drogę.
Czekało nas dziś do przejścia jeszcze więcej niż wczoraj. Kolano zatejpowane, dodatkowo jeszcze ściągacz, maść i  tramal... Muszę dać radę!
Słońce nad Himalajami dopiero budziło się ze snu, a my szliśmy tysiącem schodów raz w górę, raz w dół.  Gdy dotarliśmy do pierwszego postoju było już zupełnie ciepło. Wyszło piękne słońce, niebo zrobiło się błękitne, a my mogliśmy nareszcie nacieszyć się widokami! Było pięknie 😍
Kolano na środkach przeciwbólowych nie doskwierało tak bardzo, więc było ok..
Ok. 13.00 znów zaczął padać deszcz. Chmury były czarne i ciężkie, wiadomo było, że nie przestanie padać. Szliśmy więc znów to po błocie, to po śliskich kamieniach, uważając by nie zrobić sobie krzywdy, bo było bardzo niebezpiecznie. Widoków dookoła żadnych...
Ok. 16.00 dotarliśmy do barakow, w których zaplanowany mieliśmy nocleg. Szybka obiadokolacje, gorący prysznic, za który trzeba było extra zapłacić i sen...
Byliśmy już na wysokości 2600m., więc trzeba było przyzwyczajać organizm do wysokości.



Trekking - dzień 1




Z Pokhary wyruszyliśmy o 7.00. Czekał nas ok. 3h przejazd jeepami do Siwai. Tam zaczęła się nasza przygoda 😉
Trekking rozpoczęliśmy około 10.30. Pierwsze kilometry pokonaliśmy przy fantastycznej pogodzie. Świeciło słońce, A nas niosły emocje. Dookoła rozciągał się przepiękny widok.
Zatrzymaliśmy się na lunch w jednym z przydrożnych barów. Zimna cola była zbawiennym napojem w ten upał.
Gdy zbieraliśmy się do wymarszu, nastąpiło nagłe załamanie pogody. Niebo spowiły ciemne chmury i zaczął padać deszcz. Doczekaliśmy chwilę z nadzieją; że przestanie padać, ale niestety..Lało coraz mocniej i mocniej, a my musieliśmy dotrzeć do bazy noclegowej przed zmrokiem. W strugach deszczu ruszyliśmy naprzód, nieświadomi tego, co nas czeka. A czekała nas wspinaczka po bardzo stromych schodach, których były tysiące! Szliśmy w górę i mieliśmy wrażenie, że one nigdy się nie skończą...
Było ciężko, bardzo ciężko... Mokro, ślisko, stromo.. Do tego doszedł okropny ból kolana. Niby szłam pod górę, a zdawało mi się, że stoję w miejscu. Plecak ciążył coraz bardziej. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że nie dam rady... Łzy ciekły mi po policzkach  ale zagryzłam zęby i szłam wciąż wyżej i wyżej... Chciałam to zrobić dla Jakuba, ale przede wszystkim dla siebie...
Do Sinuwa dotarliśmy ok.17.00. Przemoczemi, zmarznięci i głodni. Marzyliśmy o ciepłym prysznicu.. Niestety, pokój który dostaliśmy, miał tylko łóżko i łazienkę z dziurą w podłodze.  Ciepłej wody nie było. Nie przyjęliśmy się tym jednak. Zjedliśmy kolację, weszliśmy w śpiwory i zasnęliśmy zmęczeni.
Marzyłam o tym, by rano obudzić się bez bólu, bo już wiedziałam, że te schody, po których wchodziliśmy, to dopiero początek...