niedziela, 21 kwietnia 2019

Trekking- dzień 4

Pobudka o 3.30.. Gorąca herbata do termosu,ciepłe ubrania, czołówki i startujemy..
Wokół panowała ciemność, tylko na szlaku widać było dziesiątki migających światełek z wolna poruszających się w górę.  My również ruszyliśmy.
Szliśmy wolno po zmrożonym śniegu, kontrolując oddech. Do pokonania mieliśmy ok.3 km, niby nie dużo, ale przewyższenia 500 m. Z każdym krokiem oddychało się bardzo ciężko. Im wyżej, tym oddech stawał się coraz płytszy. Po drodze mijaliśmy ludzi, którzy nie byli w stanie iść, którym robiło się słabo i nie mogli oddychać.
Do ABC doszliśmy ok.6.00 Radość była nie do opisania!!! Łzy ciekły mi po policzkach. Zrobiłam to!! Mimo bólu, mimo zmęczenia...
Rozejrzałam się wokół. Dzień po woli budził się ze snu, nad Himalajami wstawało słońce. Chmury nieśmiało odsłaniały nam majestatyczne ośmiotysięczniki. Annapurna nie spała...
Udało nam się zrobić kilka zdjęć i zajrzeć do całkowicie zniszczonego parę dni wcześniej przez lawinę obozu.
Gdy podziwialiśmy cudowne widoki, niespodziewanie nastąpiło załamanie pogody. Zaczął sypać gęsty śnieg, który szybko zamienił się w sporej wielkości grad. Wiał silny porywisty wiatr, widoczność była praktycznie zerowa. Zaczęło grzmieć. Widzieliśmy, że musimy zejść do obozu poniżej, bo sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Szliśmy więc w dół, starając się nie myśleć o powadze sytuacji. Nogi grzęzły w rozdeptanym śniegu, w oczy spał grad, który ranił policzki. Walczyliśmy z pogodą, zmęczeniem i własnym strachem.
Na szczęście wszystkim udało się bezpiecznie zejść na dół.
Po śniadaniu w nienajlepszych humorach ruszyliśmy w drogę powrotną. Humory były słabe, gdyż nie udało nam się zobaczyć pięknej panoramy ośmiotysięczników... Satysfakcja ze zdobycia Annapurna Base Camp i osiągnięcia wysokości 4130m była ogromna, ale nie potrafiliśmy się nią jeszcze cieszyć.
W drodze powrotnej oczywiście złapał nas deszcz. Żartowaliśmy sobie, że dzień bez deszczu dniem straconym, ale byliśmy wściekli. Pogoda nas nie rozpieszczała.
Do Bamboo dotarliśmy koło 14.00. Biorąc pod uwagę fakt, że wstaliśmy o 3.30 i mieliśmy w nogach blisko 35km, był to całkiem niezły wynik.
Po pysznej kolacji podanej przez słusznych rozmiarów właścicielkę schroniska położyliśmy się spać.. Nieśmiało docierała do nas myśl, czego dokonaliśmy 😊





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz